Dzień 1 (01.04.2020)
Waga 68,4 cukier 99mg/dl ciśnienie 113/72/74-puls ( wszelkie pomiary zawsze rano)
Zaczynam znowu tym razem spokojniejsza. Wyniki wyszły bardzo dobre więc nie muszę zaśmiecać swojej głowy domysłami. Z racji tego, że odżywiam się głównie warzywami i owocami (ryba na parze), piję świeżo wyciskane soki, nie czyniłam wielkich przygotowań. Poświęciłam na nie zaledwie dwa dni przy czym wczoraj blendowałam jedynie banany z pomarańczą i cytryną. Wieczorem zrobiłam lewatywę.
Dzisiejszy ranek w zasadzie normalny. Ostatnimi dniami mam tak, że bywają dni kiedy zupełnie nie chce mi się jeść. Myślę, że to dlatego, że post planowałam na 1 marca, byłam nastawiona bardzo. Być może mój mózg to zakodował? Nie wiem, w każdym razie jest inaczej niż poprzednio, to bardziej….oczywiste? Tak chyba mogę to ująć.
Czuję się dobrze, leciutki zawrót głowy po południu, tochę bardziej mi zimno ale zimno jest mi bardzo często więc…
Pomyślałam jak w tej całej pandemii przerobię jakieś spacery. Może nie być to łatwe, mieszkam w środku miasta. Rozwaliłam system tańcząc do porąbanego disco ze słuchawkami na uszach dobrą godzinę. Wiem, że muszę się ruszać, nie jak poprzednio. Wierzą w to, że to disco będzie przez każdy kolejny dzień i nie będę zmuszona tańczyć w niemocy do „Lulajże Jezumiu”. Piję też znacznie więcej, być może z powodu małej ilości wody przy ostatnim poście tak słabłam. Zobaczymy. Generalnie mam dobre nastawienie. W ramach ćwiczenia siły mojej woli zrobiłam chłopakom mega dobry obiad ( nie miałam wyjścia ale tak to sobie tłumaczę)
Ciekawa jestem nadchodzących dni mając nadzieję, że tym razem będzie inaczej, lepiej i że będzie energia bo ostatnio wyleżałam kanapę. Trzymam kciuki za siebie. Przy wieczornej lewatywie dziwna sprawa, jakiś czarny śluz,mała ilość, nigdy wcześniej niczego takiego nie było, no ale podobno każdy post jest inny. Może w poprzednim wcieleniu byłam górnikiem
Dzień 2
waga 67,4 cukier 77mg/dl ciśnienie 94/70/87
Całkiem fajny poranek po dobrze przespanej nocy. Lekkie drżenie rąk które szybko ustąpiło. Niezwykle produktywny dzień. W zasadzie od godziny 12 do 19 stale byłam czymś zajęta. Postanowiłam wykorzystać to cudowne samopoczucie gotując pyszne rzeczy na kolejne dni, w razie gdyby było mi ciężko. Moja silna wola mnie zdumiewa. Moja silna wola oparła się pokusom cudownych zapachów. Rodzina w niebie z powodu krokietów.
Post postowi nie równy. Poprzednio nie było tak uroczo. Trwaj dobry nastroju! Piję dużo wody, dziś chyba nieco ponad dwa litry, dobrze wchodzi. Uczucie głodu pojawia się od czasu do czasu ale nie jest mocne. Najbardziej przeszkadza mi chłód. Moje dłonie lodowacieją więc termofor jest i najlepszym kumplem. Mój oddech już w nocy nieco się zmienił, niezbyt przyjemny zapach, trochę mdławy. Skąpe wypróżnienie po lewatywie, nie było czarnego śluzu.
Dzień 3
waga 66.7 cukier 77mg/dl ciśnienie 100/63/78
Budziłam się w nocy. Byłam zła z jakiegoś nieznanego mi powodu. Śniło mi się nawet, że robię kanapki.Poranek słaby. Obudziłam się po 8 i po ok godzinie znowu zasnęłam. Wyrazniej czułam się słabiej niż wczoraj. Drzemek w ciągu dnia było jakieś 3 lub 4. Potem usiłowałam się jakkolwiek poruszać np spacerując po mieszkaniu. Trochę posiedziałam w oknie, akurat miałam piękne słońce na twarz. Poczułam się lepiej. Jest mi praktycznie cały czas bardzo zimno, miewam dreszcze, cały czas z termoforem. Lewatywa- jeszcze brudno i to nawet mocno. Z głodem jest tak sobie, praktycznie go nie ma, choć myślę o jedzeniu ale bardziej chodzi mi o powrót sił niż uczucia sytości. Cały czas dużo piję, ale mam momenty kiedy mam ochotę zwymiotować. Czas się wlecze. Nie wiem na czym się skupić, najchętniej na niczym. Czuję dyskomfort, jestem smutniejsza, myślę, że może nie dam rady. To dopiero trzeci dzień….
Dzień 4
waga 66 cukier 74mg/dl ciśnienie 104/63/61
Noc była męcząca. Zasnęłam po 22 ale obudziłam się chyba gdzieś ok 2. Znowu jakieś nerwy. Miałam dziwne sny. Śniła mi się moja nieżyjąca babcia. W ciągu ostatnich 20 lat miałam może jeden sen z nią związany. Tym razem śniła mi się, że umiera. Widziałam to wszystko tak dokładnie, byłam tuż obok niej. Masakra. To było takie dziwne. Obudziłam się tuż po 8. Czułam się w miarę dobrze ale po chwili znowu zaczęłam zamarzać. Termofor, koc i drzemka. Wzięłam prysznic , wypiłam sporo wody. Nastąpiła poprawa samopoczucia, nawet enegriia wróciła. Spacerowałam po mieszkaniu ponad pół godziny, ruszałam się, troszkę poćwiczyłam i znowu spadek. Kolejna drzemka i pogorszenie nastroju. Złość, rozdrażnienie, osłabienie, dekoncentracja. Trochę czkawki i odbijania. Ciężko zebrać myśli. Być może zbliża się przełom kwasiczy? O ile początek postu był w miarę to w tym momencie już czuję, że słabnę jak ostatnio. Walczę wewnętrznie z tym by wytrzymać jeszcze trochę. Głodu praktycznie nie ma choć o moich stałych porach posiłku czuję ssanie w żołądku. Trochę pod górę, bo muszę przygotowywać posiłki rodzinie. Zapachy są takie cudowne….
Przed wieczorem pojawił się dość mocny ból głowy umiejscowiony w lewej skroni. Zrobiłam lewatywę i trochę pomoczyłam się w wannie mając nadzieję, że minie, ale nie minął. Na dodatek coś boli w dole brzucha tuż pod pępkiem, drażni kiedy chodzę. Jestem słabsza, mam zawroty głowy
Dzień 5
waga 65,2 cukier 81 mg/dl ciśnienie 118/65/62
Straszna noc. Ból głowy tak męczący z lewej skroni przeszedł w płat czołowy. Budził mnie co chwilę. Po 3 obudziałam się, miałam problem z zaśnięciem. Przeszkadzał mi ból i zimno, miałam dreszcze. Rano tuż po 8 kiedy się obudziłam bólu już nie było. Łatwiej było mi się ruszać, czułam się lepiej. Wykąpałam się i umyłam włosy mydłem antybakteryjnym, były zbyt przetłuszczone by myć je tylko wodą. Zrobiłam obiad i prawie natychmiast wyszłam z domu. Te zapachy tak kusiły….Piękne słońce, mogłam się w nim ogrzać. Czułam się dobrze spacerując.
Drzemki zdarzały się dziś ale znacznie krótsze. Słony smak w ustach nieco zmalał, język ma lekki biały nałot. Dość często burczało mi w żołądku. Czułam też jak ściska się lekko. Marzyłam o choćby koktajlu owocowym. Dopadło mnie takie zwątpienie w to co robię, że szukałam tylko pretekstu by przerwać, ale lektura o głodówkach uświadomiła mi, że nie tylko ja jedna mam z tym problem. To mnie zmotywowało i zachęciło do kontynuacji. W końcu przetyrwałam ciężkie 4 dni. Szkoda ot tak się poddać
Po lewatywie wydaliłam spore ilości czarnego galaretowatego śluzu. Wiem, że dobrze się oczyszczam, choć podczas poprzedniego postu tego nie było. Nie martwi mnie to, przeciwnie cieszy bo mam świadomość, że moje ciało pozbywa się czegoś czego być w nim nie powinno.
Ogólnie dzień o niebo lepszy od 3 i 4. Więcej energii, więcej siły. Czekam na dalsze
Dzień 6
waga 64,6 cukier 86mg/dl ciśnienie 106/60/63
Noc dobra. Pobudka po 6 i trochę walki o więcej snu, ostatecznie wstałam o 8. Samopoczucie dobre. Lekki wstręt do wody. Generalnie wszystko dobrze, tylko to zimno przeszkadza. Mój żołądek burczał dziś bardziej, w trakcie tego burczenia czułam ssanie. Duża ilość wody wypita duszkiem rozwiązywała ten problem.
Ruszałam się sporo, staram się jak najmniej siedzieć. Czasem muszę bo mam odpływ sił. Ciężko mi wtedy nawet mówić ale wystarczy troszkę pooddychać i już jest ok. Po lewatywie nadal dużo brudów, jakieś strzępy nie wiem czego, przezroczyste jak płaty skóry, dziwne.
Dziś też jakby bardziej się pociłam. Śmierdzę krótko mówiąc. To jest okropnie nie miłe ale wiem, że jest dobre.
Dzień 7
waga 64,2 cukier 88mg/dl ciśnienie 100/62/67
SZOK!
Noc dobra, pobudka o 6 i turlanie z boku na bok do 8. Samopoczucie dobre, choć myśli krążą wokół jedzenia. Z pewnością byłoby lepiej gdybym była gdzieś poza domem z dala od zapachów itp. Grzałam się w słońcu siedząc na parapecie chyba z godzinę. Boże czemu nie mam balkonu?! Dzień dłużył się niemiłosiernie a ataki zimna czasem wywoływały już złość. Nadal dużo piję, choć momentami już rzygam tą wodą. Dziś czuję, że oczyszczają się zatoki i gardło. Wypluwam jakieś gluty. Mój pot nadal jest śmierdzący, oddech brzydki nadal, język prawie czysty
Lewatywa. Ano właśnie. Z racji tego, że brudy nadal schodzą robię ja codziennie z dołączeniem masażu w okolicy okręznicy. Mam wrażenie, że to usprawnia ten proces. Praktycznie od początku nie wypróżniam się do sedesu ale do miski po to by widzieć dokładnie co i jak. Wiem, że dla czytających może wydać się to obrzydliwe, ale nie dla estetyki robię ten post a dla zdrowia więc wszystko, absolutnie wszystko ma znaczenie. Po trzecim wypróżnieniu znowu trochę czarnego śluzu i coś co wyglądało jak białe glisty, bez ruchu, długości ok 2-3 cm przy czym jedna śmiało ponad 10 cm. Tych mniejszych było naprawdę sporo ok 20 szt. Masakra. Nie byłam w stanie uwierzyć w to co widzę. Nic dziwnego że często czułam się okropnie nie zależnie od tego co jadłam.
Dzień 8- jak to brzmi cudownie
waga 63 cukier 85mg/dl ciśnienie 111/65/65
Noc bardzo denerwująca. Budziłam się co chwilę. Niewiele spałam. Ból pod prawym i lewym żebrem na wysokości pępka. Nie mogłam się ułożyć. Miałam nadzieję, że to przełom kwasiczy, ale teraz nie wiem już co o tym myśleć.
Poranek całkiem dobry. Dziś to uczucie głodu jest najmniej odczuwalne. Jeszcze dwa dni. Marzę o czymś innym niż woda. Nadal brudy po lewatywie, trochę czarnego śluzu, tego co wczoraj nie zauważyłam.
Oddech łagodnieje, nie jest już taki mdły. Na języku niewielki nalot
Dzień 9
waga 62,4 cuier( glukometr nie żyje) ciśnienie 93/64/68
Noc dobra. Poranek również ok. Czuję się bardzo dobrze, tylko od czasu do czasu czuję się słabiej, ale wystarczy chwilę pooddychać. Nadal strasznie mi zimno. Język z niewielkim nalotem. Jutro planuję wyjście . Przyjęłam zrobić to po 16. Nie mogę się doczekać. Tęsknię za smakami. Nic nie wskazuje na to by zbliżał się przełom. Myślę że mogłam mieć go 4, 5 dnia bo wtedy czułam się najgorzej. Po lewatywie nadal brudy ale bez niespodzianek. Czytałam, że powinno się kontynuować post do momentu, aż woda nie będzie czysta, ale moja głowa zakodowała te 10 dni. Uważam to za ogromny sukces, momentami nie było łatwo. Myślę, że powtórzę tym razem strzelając w 21. Myślę, że nastawienie odgrywa ogromną rolę
Dzień 10
waga 62 ciśnienie 107/64/76
Samopoczucie dobre. Noc z krótkimi pobudkami ale spokojna. Lekkie zawroty głowy od czasu do czasu. Głodu nie ma w ogóle. Tak jak towarzyszył mi przez dziewięć dni, tak dziś opuścił mnie zupełnie. Paradoks
Po południu zaczęłam przygotowanie do wyjścia. Wedle zaleceń Małachowa przeżułam skórkę chleba nasmarowaną czosnkiem. Paliło jak cholera ale jakie to było dobre.Język oczyścił się pięknie i prawie natychmiast zaczęła wracać ślina za którą juz tęskniłam. Przygotowałam sok z grejfruta z wodą pół na pół ( woda zródlana którą piłam cały czas) Był smaczny i dodał mi trochę energii, po dłuższym czasie kolejny sok tym razem jabłko, nie bardzo słodkie również z wodą. Ogólnie czułam się ” żywsza” i miałam lepszy humor. Wieczorem przyszło lekkie osłabienie spowodowane być może pojawieniem się miesiączki, nieco przed czasem .Byłam zaskoczona bo niec na to nie wskazywało. Do tej pory na kilka dni wcześniej czułam się gorzej, miałam dolegliwości bólowe tuż przed i całkiem mocne w trakcie. Teraz jest mi cudownie lekko. Mój obudzony żołądek uspokoił się po 19 i nie czułam głodu
WYJŚCIE
Dzień 1 -7
waga 62,4 ciśnienie 111/71/71
Wspaniała noc. Wyspałam się i czułam wypoczęta. Dziś pora na bardziej treściwe soki. Unikam tych bardzo słodkich. Rano kwaskowate jabłko do którego domieszałam trochę niegazowanej wody mineralnej. Po ok 2 godz burak i jabłko również z odrobiną wody. Nic mnie nie boli, jelita troszkę wariują ale nie jest to uciążliwe. Jest mi o wiele cieplej. W przerwie pomiędzy sokami piję wodę z cytryną, również ciepłą
Na Wyjściu wprowadzałam pokarmy rozważnie i powoli. Pierwsze dni głównie soki, trochę musu jabłkowo-gruszkowego. 4 dnia arbuz, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Smaczny i sycił mnie niezwykle szybko. Zblendowane ugotowane warzywa w ala rosole bez przypraw z wyjątkiem ziół , papryki i czosnku również bardzo mi smakowały. Kolejny dni to pieczony batat, gotowany tarty burak z jabłkiem i cytryną, leczo warzywne(papryka, pieczarki,por,marchew,seler,cebula,czosnek, pomidor- duszone w małej ilości wody) kasza jaglana, płatki owsiane,pestki dyni. Wszystko smaczne, może odrobinkę brakuje mi soli, by bardziej podkreślić smak, ale jestem cierpliwa. Nadal piję soki głównie marchew jabłko- smakuje mi najbardziej. Staram się podzielić dzień na posiłki ni nie podjadać między czasie. Jedzenie rozpoczynam o 11 i po 18 już nie jem. Piję wodę z cytryną, czasem coś ziołowego.
Dziś mija 7 dzień wyjścia. Jeszcze trzy dni przede mną zanim wprowadzę kolejne nowości. Bardzo czekam i wiem, że warto.
PODSUMOWANIE
Moja waga nadal utrzymuje się na 62,4 na czczo. Wszystko ruszyło jak powinno. Z każdym dniem wracała siła i poprawiało się samopoczucie. Ciężko mi jeszcze stwierdzić jakie pozytywne efekty przyniesie mi ten post ale przynajmniej jeden już sprawdziłam. Moja miesiączka była bardzo lekka, nie pamiętam takich. Mam nadzieję, że ten stan się utrzyma. Rewelacyjnie sypiam, nie budzę się w nocy, jestem wypoczęta, nie mam ochoty na drzemki. W żołądku jest mi lekko, nie ma zgagi, odbijania ani czkawek. Czasem mam ochotę zjeść coś słodkiego ale nie tak jak wcześniej.
Jestem z siebie dumna i z pewnością nie był to mój ostatni post. Oczywiście jest tak, że pewne rzeczy zrobiłabym jeszcze inaczej ale jak już pisałam, post postowi nie równy. W każdym razie warto. W moim przypadku okazało się, że toksyn we mnie było aż nad to. Teraz najważniejszym dla mnie jest to, by utrzymać ten dobry stan. Z pewnością wprowadzę niektóre pokarmy za którymi bardzo tęsknię, być może okaże się, że tęsknota była jedynie w głowie i wcale mi tego nie trzeba. Na razie traktuję samą siebie jak dziecko adoptując się powoli do zmian. Małymi kroczkami i cierpliwie.
Ściskam wszystkich i życzę wytrwałości