Cześć wszystkim, mam na imię Michał i jestem nieanonimowym głodującym 😉
Około 10 dni temu zakończyłem mój drugi dłuższy post leczniczy w życiu, 21 dni, (w zeszłym roku 14 dni) i postanowiłem się podzielić „wrażeniami”.
Po pierwsze wielkie dzięki dla Radka i ekipy za stworzenie tego serwisu. Interesuję się postami leczniczymi od dłuższego czasu i mówiąc delikatnie Polska sieć studnią wiedzy w tym temacie raczej nie była.
DrogaZdrowia.com zmieniła ten stan rzeczy w dużej mierze. Dość ciężko jest przebić się w temacie zdrowia z „produktem” na którym nikt nie może zarobić, tym bardziej potrzeba nam wszystkim Don Quixote-ów.
Ludzie z pasją są niezastąpieni więc trzymajcie tak dalej ekipa!
Lećmy dalej. Strasznie nie lubię słowa „głodówka”. W języku Polskim ma raczej negatywne konotacje i kojarzy mi się ze strajkiem związków zawodowych, więzieniem albo jakimś obozem pracy.
Z kolei słowo „post” ma bardzo silne ubarwienie religijne. No i klops.
Anglosasi mają łatwiej skoro „Lent” i „fast” to odrębne wyrazy, nie mówiąc już o „starvation”.
Anglosasi mają łatwiej skoro „Lent” i „fast” to odrębne wyrazy, nie mówiąc już o „starvation”.
Tak więc aby nie zrażać ludzi z którymi przychodzi mi się spotykać w trakcie moich „okresów bez jedzenia” staram się używać terminu „post leczniczy” lub oczywiście „fast”.
Jeśli chodzi o motywy moich postów to już chyba taka moja ciekawska natura. Od zawsze lubiałem eksperymentować na swoim otoczeniu i sobie samym. Od czasu przeczytania paru książek Tima Ferrissa („4 hour body”, „4 hour work week”), zdałem sobie sprawę że w ludzkim organiźmie drzemie potencjał który marnotrawiłem w naiwny sposób.
Przejście na wegetarianizm a później weganizm były naturalnym ciągiem dedukcji. W końcu zacząłem czytać o teorii zminimalizowania spożywanych kalorii w celu podniesienia wydajności pracy mózgu.
To video z TEDa jeszcze podkręciło moją ciekawość:
Później napatoczyłem się chyba na najbardziej znany film dokumentalny (BBC) dotyczący postu i ograniczenia kalorii i ketozjako metody polepszenia jakości życia:
„Eat, fast and live longer”:
W związku z powyższym, na początku 2014 roku zacząłem stosować „post przerywany” aka „intermittent fasting”. Elastyczność tego stylu żywienia, prostota i łatwość w utylizacji jest niewiarygodna. Myślę że intermittent fasting zasługuje sam w sobie na osobny post więc nie będę przynudzał. Poniżej macie kilka linków naświetlających ten koncept dość dobrze. Ja sam stosuję wersję 5:2 z dużym sukcesem (104 dni postu w roku bez większych wyrzeczeń !).
Szczerze mówiąc nie wiem jakiej jeszcze trzeba dodatkowej motywacji, jeśli mamy przed sobą naukowo potwierdzoną metodę nie tylko pozbycia się tłuszczu, uregulowania wrażliwości insulinowej, połączonej z dobrym masażem naszej szarej materii na końcu rdzenia kręgowego. Nomen omen – „no brainer”!
Pora na pierwszy dłuższy post leczniczy przyszła kiedy przeczytałem o właściwościach ketozy, czyli elemencie nie będącym w arsenale „postu przerywanego”.
Po pierwszym 14 dniowym w zeszłym roku, rezultaty były tak olśniewające iż 21 dniowy w tym roku był logiczna konsekwencją.
Pierwsze 3 dni to klasyka którą ekipa z drogazdrowia.com opisała kilka razy. Ssanie w żołądku i uczucie głodu które… naprawdę łatwo stłamsić. Kiedy ssanie w trzewiach nieźle nam dokucza – gigantyczna szklanka wody z lodem a później długi spacer sprawiały cuda – mała wskazówka – warto mieć psa 😉 Mój psiak na pewno uwielbiał okres dłuższego postu kiedy włóczyliśmy się godzinami po okolicy.
72h i ketoza wybija się na pantałyk naszych ścieżek neuronowych. Nigdy w życiu nie brałem amfetaminy ale z opisów w sieci możliwości koncentracji i wydajność pracy są chyba porównywalne – bez całej karuzeli efektów ubocznych. Wiele dzienników video na youtubie mówi o ludziach biorących długie wakacje i znikających w Tybecie albo dżungli Ameryki łacińskiej na 3 tygodnie aby w ciszy i spokoju przeżyć post jako doświadczenie nie tylko dla ciałą ale i ducha. U mnie było bardziej przyziemnie, nie dość że musiałem normalnie pracowaćto jeszcze w tym okresie miałem o wiele więcej obowiązków niż normalnie i musiałem skupić się na paru projektach jednocześnie. Post bardzo mi to ułatwił. Nie tylko ze względu na łatwość skupienia i jasność umysłu ale także bardzo prozaicznie na ilość czasu jaką zyskałem w ciągu dnia której nie musiałem poświęcić na cały cyrk wokól zdobywania i przygotowywania jedzenia.
Jeśli macie jakiś większy projekt na horyzoncie który naprawdę może zaważyć na waszej karierze i nie jest on związany z podnoszeniem wielkich ciężarów lub ultramartonami górskimi – zabukujcie sobie czas w kalendarzu na post. Serio.
Jeśli chodzi o dalszy przebieg postu to nie będę bardzo oryginalny. Biały język, super koncentracja, zawroty głowy przy nagłym wstawaniu, krótkość oddechu przy wchodzeniu po schodach, odrobina dziwnych spojrzeń przy spotkaniach socjalnych, mama myśląca że jej syn padnie trupem na Skypie, czaszkowato-trupowaty wygląd trupa po około 18 dniach – normalka. Normalka warta grzechu. A grzechu było co niemiara w formie „porno-jedzenia” i oglądania każdego programu kulniarnego dostepnęgo w sieci kiedy miałem przerwę w pracy. „Men vs food” i „Kitchen’s nightmares” – przez ostatnie 4 dni obejrzałęm pewnie z 12 odcinków 😉
Teraz jedna rzecz za którą Radek albo mnie ukrzyżuje albo przynajmniej zmoderuje ten post i nigdy go nie przetyczacie 😉
Radek jest ideowcem i pamiętam jego video dotyczące czystości i dozwoleniu wody jako jedynej używki w czasie postu.
Moje doświadczenie jako inżyniera IT ,to wniosek że perfekcja jest wrogiem dobrego. Tak samo podchodzę do długich postów.
W okolicach 10-11 dnia postu zaczęły mi doskwierać skurcze palców u nóg i rąk i to dość srogie. W pewnym momencie pisanie na klawiaturze było problemem. Brak elektrolitów uderzył we mnie pełną mocą. Miałem wybór mniejszego zła albo przerwania postu. Ponieważ uważam się za pragmatyka tylko pierwsza opcja wchodziłą w rachubę. Przez następne 3 dni do mojej porannej dużej szklanki wody dodawałem łyżeczkę soli. Pomogło w 100%, po 3 dniach do końca postu miałem spokój i odstawiłem sód w formie soli.
Drugie wypaczenie miało miejsce 14 dnia. Około 8 rano (co dla mnie jako sowy stanowi prawie środek nocy ;-)) miałem spotkanie z bardzo ważnym klientem. Obudziłem sie bardzo osłabiony i na pewno nie w formie do kognitywnej dyskusji lub negocjacji. Duża czarna kawa bez żadnych dodatków po 2 tygodniach postu przypominała scene z PulpFiction kiedy John Travolta używa strzykawki z adrenaliną na klinicznie martwej Umie Thurman
( https://www.youtube.com/watch?v=ZOoJoTAXDPk ) . 10 kalorii które uratowały mój kontrakt 😉 W ostateczności duża czarna ratowała mnie jeszcze 3 razy.
W sumie kilka czarnych duuuużych kaw i sól pozwoliły mi na przejście trudnych momentów. Czy to dewauluje mój post? W oczach purystów na pewno jednak w ogólnym rachunku uważam że pozostanie w poście było o wiele bardziej wartościowe. 200 kalorii spożytych zamiast powedzmy 45000 kalorii było wartych utrzymania się w ryzach. W mojej książce równanie wygląda następująco:
„Czysty post wodny” > „Post wodny z MINIMALNYMI wyjątkami” >> „Przerwany post”
Jeszcze 3 rzeczy i kończę wam nudzić.
Ćwiczenia fizyczne.
Od 4 lat zainwestowałem dużo czasu i wysiłku w biegi długodystansowe. Tak jak Radek nie chciałem stracić dużo treningu. Wybiłem sobie z głowy wszelki trening szybkościowy czy interwałyale nie chciałem utracić „wybiegania”. Niestety po 5 dniu bez jedzenie krótki oddech i wyłączenie baterii po pierwszej mili dały o sobie znać. Moja standardowa ulubiona 6 milowa trasa zbiła mnie strasznie i po 2 milach truchtu wracałem z podkulonym ogonem… powolnym spacerkiem. Ale później skorelowałem moje problemy z oddechem i wchodzeniem po schodach. Pomyślałem że może nie chodzi o sam bieg a o zmianę elewacji w czasie biegu. W końcu największą spalarnią tlenu w czasie biegu są podbiegi. Więc spróbowałem standardowego 10k na klasycznej 400m bieżni na poblickim stadionie i… bingo. Bieganie po płaskim jak stól terenie nie sprawiało problemów i pomagało w jeszcze szybszym spalaniu tłuszczu. Jeśli chodzi o ćwiczenia rezystancyjne i „pakowanie” – nigdy nie rozkoszowałem się tym zbytnio. Zazwyczaj zadowalam się codziennymi 2 lub 3 seriami „7 minute scientific workout” (http://7-min.com/the-7-min-summer-hiit-workout/) z małymi modyfikacjami z hantlami (http://well.blogs.nytimes.com/2014/10/24/the-advanced-7-minute-workout/?_r=0). I tu wszytko było tu w porządku poza „Man maker burpees” – zawroty głowy były zbyt duże a samo ćwiczenie uważam ze pojedyncze najcięzsze ćwiczenie rezystancyjne z jakim miałem okazję się zmierzyć (https://www.youtube.com/watch?v=CWMMq_E9N1s).
Ideałów nie ma.
Post leczniczy jak wszystko na tej planecie ma swoje minusy. Mogą się one objawić dla każdego w innej formie. U mnie jest to genetyczna spuścizna po biologicznym ojcu w postaci „gout” (dna moczanowa o ile się nie mylę po Polsku). Taka mała niewydolność nerek które nie są w stanie do końca poradzić sobie z podwyższonym poziomem kwasu moczowego we krwi. Objawia się to czasami w postaci niewybrażalnie bolesnych obrzęków stawów łączących duże palce u stóp ze podbiciem lub na kości ostrogi łączącej tył stopy ze ścięgnem achillesa. Niestety post zazwyczaj jest powiązany ze znacznym wzrostem kwasu moczowego we krwi(http://www.jbc.org/content/66/2/521.full.pdf). Do poziomu kiedy chodzenie bez laski albo kul jest prawie niemożliwe. Tu nie ma łatwej odpowiedzi. To co musiałem zrobić w okolicach dnia 18 to zażyć jakies 2000-3000 mg Ibuprofenu żeby zmniejszyć obrzęk i… móc chodzić. I tyle, dało rady. Przez ładnych parę godzin moje słownictwo było mieszanką starego żeglarza i szewca – ale dało rady. I wiecie co – było tego warte 😉
Wyjście z głodówki.
Krótko – jestem wielkim fanem zielonych smoothies, szczególnie z dużym udziałem jarmużu, szpinaku, siema lnianego, nasion czarnuszki, spiruliny i mleka migdałowego. 2 dni wyjścia to tylko smoothies (radzę mieć ubikację w bliskim obszarze który można ogarnąć przez dosłownie kilka dużych kroków). Póżniej surowa dieta wegańska przez parę kolejnych dni i po 10 dniach powrót do klasycznego weganizmu połączony z powrotem do intermittent fasting (w moim przypadku 5:2). Jedna uwaga a propos alkoholu. Po 7 dniach, jeden kielszek mojego ukochanego czerwonego wytrawnego Malbeca uderzył mnie jak litr siprytusu na dobrym weselu w remizie. Trzeba być ostrożnym 😉
OK, wystarczy mojego ględzenia. Trzymam kciuki za wszelkich głodujących, trzymajcie się w swoich postanowieniach jeśli nie macie żadnych medycznych przeciwskazań – warto.
PS. W ramach motywacji widoe od byłego żołnierza US Army na koniec jego 65 dniowego water fast…
Michal